wspominki przed bożonarodzeniowe

Mamo, wiesz jak wiele czasu i życia upłynęło?…

Kolejne Święta się zbliżają…

Zrobiłabym dla Ciebie wianek Bożonarodzeniowy, żebyś przystroiła sobie mieszkanie. 

Upiekłabym Ci makowca i sernik, a Ty byś mi pomogła zrobić uszka do barszczu, których nigdy nie umiałam zrobić tak pysznych i malutkich jak Ty.

Wiesz, nauczyłam się też robić pyszną nalewkę. Myślę, że by Ci smakowała.

Zrobiłabym dla Ciebie bluzkę z miękkiej, niegryzącej włóczki 🙂 bo wreszcie nauczyłam się robić rękawy raglanowe.

Patrzyłabyś na swoje wszystkie wnuczęta i bawiłabyś się z nimi, jak kiedyś z Agatką 🙁

I może byś choć zechciała Święta u nas na wsi spędzić…

Może….

gdybyś żyła… Mamusiu…

miało być wolniej….

No miało być po sezonie wolniejsze tempo na tej naszej wsi. Tylko, jakoś tak się dzieje, że nie u nas. A to to, a to tamto i ciągle gonitwa. Jedyne co jest piękne w tej “nie miejskiej” gonitwie to, że u siebie i że wokół taki krajobraz cudny :). Na pewnym blogu takich jak my wieśniaków z wyboru wyczytałam, że mieszkając na wsi nie trzeba czekać na weekend czy urlop, bo w zasadzie wokół siebie ma się taki klimat sielskiej urlopowości.  No jasne, że trzeba pracować, nie ma leniuchowania na codzień. Mimo to, jest przyjemniej, zapewniam Was.

Ja tu gadu, gadu, a tu mija pierwsza dekada grudnia. Do świąt dwa tygodnie i fajnie. Uwielbiam ten czas czekania na święta, bo potem to juz tylko coraz bliżej do wiosny. I co z tego, że przez śniegi, mróz, marznące nogi i ręce ale jednak bliżej. Nie mówiąc już o tym, że i słoneczka coraz więcej.

W naszym zwierzyńcu póki co żadnych zmian. Jest nadzieja, że kozy są zakocone, ale to jeszcze wymaga dłuższych obserwacji. I nie będę opisywała na czym te obserwacje polegają bo i tak Mój się naśmiewa regularnie z tego mojego przejmowania się tym tematem.

Kury się spisują na medal, mamy codziennie 20-28 jaj :). Już odsprzedaje bo nie wyrabiamy z taką ilością sami:).

Konie przyodziały puszyste futra zimowe i wyglądają jak to mówi Mój jak miśki.  Kozy zresztą też podobnie.

I czas brać się poważnie za świąteczne strojenie chałupki, kończenie i szykowanie prezentów dla dzieciaków i tych małych i tych dużych. I to jest przyjemne zajęcie, w ciepłym domku przy kominku.

No to do dzieła Kobieto…

Połowa listopada za nami…

Dni co raz krótsze, każdy już szary i mglisty. Jesień to u nas czas pewnego wyciszenia. Skraca się dzień i zmniejsza się ilość pracy w gospodarstwie. Tylko zwierzęta wymagają codziennej opieki i doglądania. Potrzebują też obecności człowieka, czego już doświadczyłam. Będąc w temacie zwierzyńca naszego to od tygodnia jest nowy koziołek. Ma „uratować” sprawę kozich ciąż tej jesieni. Pierwsze dni zapowiadały się dość obiecująco. Jednak już starsze i większe dwie takie paskudne charakterkami kozy tłuką go i przeganiają. Zresztą jak i Wacława. Marny los młodego kozła, bez doświadczenia wśród starszych kóz.

Nadal mam jednak nadzieję, że z pięciu kóz, kilka zostanie zakoconych i następnej wiosny będziemy mieć i koźlaki i mleko.

 

Tak sobie piszę spokojnie, że pracy mniej, tak, na zewnątrz, w ogrodach, w sadzie. Z drugiej strony, w głowie ciągle lista rzeczy do zrobienia w domu, w pozostałych budynkach. Tyle jeszcze przedmiotów czeka na renowację i nadanie im ładniejszego wyglądu.

Czy starczy czasu jesienno-zimowego na to i inne pomysły do ogarnięcia na już? Życie pokaże, oby tylko zdrowia nie zabrakło J

chleb przy kominku rosnący

Październik jeszcze kilka dni tylko, a jesień już w pełni. Jeszcze barwna, ale coraz bardziej przemienia się w szarość. Długo było ciepło, także łąi i trawy są zielone i pewnikiem mróz je tak zastanie a nawet zaskoczy.

Właśnie dziś w nocy pierwszy większy przymrozek. Zmroziło już wodę w cieniutkich szlauchach, z których daję zwierzakom wodę. Na szczęście udało się uruchomić wodę z grubszej rury. No ale Małżonek musi opatulić wodę przed zimą, tym bardziej, że to ja będę pewnie doglądać zwierzaki.

Po zimnym poranku i pracy w gospodarstwie miło jest ogrzewać się przy kominku. Jako, że moja najstarsza Córka jutro przyjeżdża to dziś piekę dla niej chlebek specjalny. Specjalny, bo bezglutenowy. Właśnie gdy piszę, rośnie sobie chlebek przy kominku.

Upiekę jeszcze ciasto z bananami i czekoladą bo to nasze odkrycie smakowe tej jesieni :). Maluchy w przedszkolu, w kominku trzaska drewno, pachnie kawa….

Nie miałabym takich miłych chwil i widoczków gdybym się nie zdecydowała na tak radykalną zmianę w życiu, oj nie….

W międzyczasie oczywiście “odwalam” całą biurokracje związaną z księgowością, rejestrami całego gospodarstwa oraz staram się o nowych klientów na wesela, imprezy i pobyty u nas w przyszłym roku. Baza noclegowa zwiększy się do prawie 50 łóżek to jest i będzie robota :).

No to lecę upiec ten chleb co to już rośnie dość długo!!!

Kozy i słoiki

Kozy nasze – zaledwie pięć sztuk, w tym cztery rasy w sierpniu przeszły mały trening dojenia. Dwie alpejskie, jedna saaneńska, jedna toggenburska i jedna niezidentyfikowana do końca :). Oczywiście, ja kompletnie bez doświadczenia, ale chyba pamięcią sięgnęłam do wakacji spędzanych u mojej Babci Waci, z którą chodziłam doić krowy. I jakoś poszło. Poszło z przyzwyczajeniem kóz do dojenia, a to już bardzo wiele. Muszę przyznać, że pierwsze kilka dni to był ogromny wysiłek fizyczny zarówno z mojej strony jak i ich. Przekonanie tych zwierzaków, że nic się złego nie dzieje, że może nawet lżej będzie łazić bez ciężkich wymion zajęło trochę czasu.

Jednak niestety, okazało się, że nie uda mi się ich rozdoić, czyli zwiększyć ilości mleka, ponieważ natura rządzi się swoim rytmem i ani rusz tej produkcji rozkręcić bez klasycznej laktacji po wykocie małych kózek. Jako że jesień zbliża się, a to pora zachodzenia w ciążę kóz, nie czekając za długo, Mąż zakupił koziołka, o oryginalnej grzywce zalotnie opadającej na czoło. Z racji tegoż wyglądu oraz zadania jakie ma przed sobą otrzymał imię Wacław, czyli zdrobniale Wacuś, na które już zaczyna reagować.

W tak zwanym międzyczasie powstał w części koziarni kurnik i zagościły w nim kury wraz z pięknym kogutem. Mamy nadzieję już niedługo pozyskiwać własne jaja, a nasi Goście rzecz jasna również będą smakować jajecznicy w prawdziwych jaj :).

W sierpniu przyszły już mokrzejsze noce, kilka razy spadł deszcz i wysypał się grzyb w okolicznych lasach. Kilka wycieczek do lasu zaowocowało dwoma słojami suszonych, kilkunastoma słoikami marynowanych. A na samym początku września udało się zakupić żurawinę – jako że w tym roku tu na Warmii wszystko wcześniej dojrzewa. I z tej żurawiny przybyło w słoikach konfitury żurawinowej, dżemu żurawinowego oraz  naleweczki, która się spokojnie maceruje. Zresztą w tym roku smak gruszek, aronii, a może i śliwek skróci nam oczekiwanie zimą na wiosnę:).

Tych słoików rozmnożyło się tyle, że jak ktoś ma potrzebę, to chętnie odstąpię. Przynajmniej wiadomo, że to domowe, a nie jakieś sklepowe, jak mawiała moja Babcia:). Jak się uda to zamieszczę zdjęcia smaków w słoikach na wyostrzenie niektórych zmysłów:).

 

 

Zadzwoń