Kilka słów o tym jak to wszystko się zaczęło…

Zaczęło się…. w 2009 roku, kiedy kupiliśmy rozpadające się stare gospodarstwo na Warmii. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy co chcemy z tym zrobić dalej. Dość szybko jednak to się wyklarowało. Oboje pełni szalonych pomysłów, nadziei mniej lub więcej patrzący z optymizmem w przyszłość.

Osada Dębowo – skąd ta nazwa? To połączenie naszych wizji na przyszłość z historyczną nazwą tego miejsca.

Pierwsze małe imprezy, pierwsi goście przyjeżdżający na wypoczynek. Karmieni w naszym domu, potem już w budynku głównym. Pierwsza para młoda Dagmara i Adam to oni spowodowali, że uwierzyliśmy w swoje możliwości. Dziękujemy.

Na resztę opowieści zaprosimy już na miejscu, gdy do nas dotrzecie lub na blogowe wpisy.

Osada Dębowo to miejsce na Warmii, otoczone polami, łąkami i lasami. Z szacunkiem do tych okoliczności przyrody, kreujemy i przekuwamy nasze plany w rzeczywistość , która ma odpowiedzieć na potrzeby oderwania się od zgiełku miast i zapewnić relaks.

Otoczenie inspiruje nas do tego, by wykorzystywać naturalne materiały i łączyć je z funkcjonalnością zapewniająca komfort. Jesteśmy zwolennikami zdrowej żywności i z przyjemnością oferujemy taką właśnie naszym Gościom. 

Jeśli poszukujecie takiego miejsca to zapoznajcie się z naszą ofertą, a jeśli tam czegoś nie znajdziecie to zapraszamy do kontaktu z nami.

Warsztaty szkolenia, moda czy potrzeba obecnych czasów…

“Celem życia jest rozwój osobisty. Do pełnego rozwoju swoich możliwości.” Oscar Wild

Chcemy być szczęśliwsi…

Pragnienie człowieka do bycia szczęśliwszym i lepszym w jakiejś dziedzinie prowadzi do pracy nad sobą. Nad zmierzeniem się z przeciwnościami losu czy odszukaniem drogi do własnego Ja. Jest w dzisiejszych czasach jednym z pozytywów, jakie stawia przed nami świadomość z potrzeby rozwoju. Oferta warsztatów rozwojowych jest szeroka i bardzo łatwo dostępna. Każdy jest w stanie znaleźć w niej , to czego potrzebuje. Możemy rozwijać się na różne sposoby, pracować nad własnym ciałem czy nad psychiczną stroną naszego jestestwa. Poszukując tego, co w danej chwili wydaje nam się niezbędnym, brakującym elementem naszego życia. Alternatywnie potrzebą relaksu i odpoczynku od codzienności.

Modna stała się praca nad własnym rozwojem. Wspaniałe jest odkrywanie własnych talentów, dostrzeganie własnych potrzeb. Odnalezienie poczucia bycia wystarczającym, utwierdzenie się w tym, że najważniejsze jest zadowolenie z siebie. Zadaję sobie pytanie, co robi zapewne wielu z Was, czy to ma sens?

Ja mówię Tak i dwoma rękoma się pod tym podpisuję. Każda forma rozwoju jest dla nas na plus. Przestaliśmy obawiać się naszych niedoskonałości, pragniemy zmian i lepszego życia, częściej korzystamy z pomocy specjalistów. Odnalezienia w sobie jak najwięcej cennych rzeczy. 

Jesteśmy bardziej świadomi siebie i swoich potrzeb

Warsztaty rozwojowe powinny odpowiadać na potrzeby uczestników. Mają zadziałać jak zapalnik, do dalszego pogłębiania wiedzy, dalszej pracy nad własnym rozwojem osobistym. Powinny zaskoczyć uczestników odkryciem czegoś nowego w różnych wymiarach.

Jesteśmy głodni wiedzy.

Człowiek jako istota myśląca, pragnie dla siebie rozwoju, pragnie sprawdzać się i stawiać czoła wyzwaniom. Niezależne jest to jaki cel mu przyświeca, czy pragnie myśleć pozytywnie, czy szuka zadowolenia ze swojego życia, ważne jest znalezienie odpowiedniej ścieżki do osiągnięcia własnych potrzeb.

Pamiętajmy, że ta ścieżka nie jest prosta. Jest jak labirynt, który przemierzamy, który kształtuje nas, ukazując kim jesteśmy i kim możemy się stać. Szukajmy tej własnej drogi, rozwijajmy pasje, odważmy się marzyć i zawsze podążajmy za głosem serca.

Gdzie i czego poszukiwać?

Bardzo ważne w przeprowadzeniu odpowiednio przygotowanej oferty warsztatowej jest miejsce, w którym tego rodzaju zajęcia są prowadzone. Musi to być przestrzeń, w której każdy będzie czuł się zrelaksowany, wyciszony i gotowy do głębszej kontemplacji. Trenerzy poszukują miejsc, gdzie uczestnicy poczują się komfortowo. Z punktu widzenia potrzeb organizatora istotne są położenie obiektu oraz miejsce do ćwiczeń, zajęć ruchowych np. sesji jogowych, warsztatów czy terapii. Gospodarze obiektu powinni stwarzać odpowiedni nastrój i oferować różnorodne posiłki.

Rozwijajmy swoje zainteresowania, otwórzmy się  nowe, niespodziewane, zadbajmy o siebie. Jeszcze nigdy nie było tak łatwo. Wystarczy zrobić pierwszy krok, wystarczy chcieć. Ważni dla siebie jesteśmy My, nasze życie, nasze pasje, nasze ciała. Tak ważne jest poznanie i pokochanie siebie. 

Wyznacz sobie konkretne cele i małymi krokami zbliżaj się w ich kierunku….

Jeśli masz jakieś przemyślenia i propozycje co do tematyki takich spotkań warsztatowych to napisz do nas. Z chęcią zajmiemy się organizacją Twoich pomysłów w bardzo pięknym miejscu 🙂 https://osadadebowo.pl/galeria/

#warsztaty #rozwój osobisty #spotkania z naturą #terapia ciszą #imprezy integracyjne #miejsce na warsztaty #zorganizuj warsztat #osada dębowo

Zanim odlecą bociany…

Zbliżająca się połowa sierpnia zapowiada u nas zbierające się do odlotów bociany. To przypomina, że jeszcze trochę a lato również się skończy. I chociaż ostatnimi latami ta ciepła pora roku trwa nawet do połowy października, w sensie taka znośna pogoda jak na Polskę, to jednak bociany żegnające nas przypominają, że coś się kończy. Jak co roku, co prawda, ale jednak. W tym roku urodziły się w naszym bocianim gnieździe trzy młode i mogliśmy trochę obserwować jak ta rodzina się zachowuje i jak te ptaki szybko dojrzewają, dorastają i nabywają umiejętności, które sprawią, że już niebawem przemierzą wiele kilometrów.

W tym roku pogoda była iście w kratkę, zaskakująco zmienna. W czerwcu upały, dość nieznośne, lipiec przyniósł ulgę, początek sierpnia ochłodzenie. Teraz zapowiadane są znów upalne dni. Mam wrażenie, że żadna prognoza pogody nie jest wystarczająca nawet na tydzień naprzód. Jednego dnia wiosenne ciepełko a już następnego upał. Deszcz i burze nawiedzają niespodziewanie, nie trzymając się za bardzo wszelkich prognoz.

Susza na początku sezonu zwiastowała raczej nieciekawy rok zbiorów i tak tez się stało. Ogródek warzywny niestety nie udał się jak w zamierzeniach. Na szczęście, choć to tylko dla oka pocieszenie drzewa, krzewy i kwiaty wytrwały, rozkwitają, cieszą nas wieloma odcieniami nie tylko zieleni :). Sami możecie to zobaczyć 🙂

Dla nas Osadowych Osadników i reszty załogi czas od wiosny do późnej jesieni to czas wytężonej pracy, wielu emocji, czasem łez ale większości uśmiechów. Już mamy w głowach kolejne pomysły i wiele nowych pytań typu co, jak, kiedy. To czas na po jesiennym urlopie, bo głowy i ciała muszą trochę się zresetować i nabrać nowych mocy.

Tu to nie miejsce i forma na wchodzenie w jakieś szczegóły. Jeśli szukacie informacji o naszych działaniach obecnych i planowanych to sprawdźcie social media. 

Tymczasem cieszcie oczy, ciała i umysły zapachem, wiatrem, barwami kończącego się niechybnie lata…

 🙂

Okiem Szefowej :)

Weszłam sobie dziś rano do Stodoły, żeby zobaczyć co te moje Anioły stworzyły na dzisiejszą imprezę. Myślałam sobie, bardzo kreatywne zdolne i pomysłowe – coś może nowego wymyśliły.

No i wymyśliły!!! Tylko czemu doprowadzają mnie do takich emocji????

Sami zobaczcie zdjęcia

To jest niesamowita chwila, gdy po raz kolejny zalewa mnie wzruszenie, że mamy taki zdolny zespół, pełen zaangażowania, że rzucam hasło, z grubsza omawiamy założenia a Anioły Osadowe to realizują 🙂

Gosia, Laura, Karolina – przestrzeń dzięki Wam jest ciepła, romantyczna, tak jak wymarzyłam sobie.

Marlena, Kasia – wiem, że dopilnujecie, żeby było smacznie i pięknie na stołach.

Dziękuję, dziękuję, dziękuję…

ach… te wiejskie ogrody…

Kiedyś mieszkając w mieście doceniałam zadbaną, poukładaną, zaplanowaną zieleń miejską. Cieszył każdy zielony klomb, skwer, kwiaty. Wszystko zaplanowane przez człowieka, żeby zmiękczyć przestrzeń miasta.

Jeżdżąc w różne miejsca, między innymi na wieś, widziałam wokół domów różne pomysły gospodarzy na zielone otoczenie. Jedni planowali, układali z wielką pieczołowitością każdy kwiatek, rabatkę, otoczkę. Inni mieli podejście bardziej praktyczne – im mniej tym mniej pracy przy tym. A na wsi i tak rolnik ma po kapelusz pracy i akurat w tym sezonie co i roślinność chce pracować :).

I przyszedł czas, gdy ja musiałam się nauczyć u siebie na wsi ogrodu. Pokornie podejść do tego co zechce rosnąć, albo nieoczekiwanie wyrośnie akurat w miejscu, w którym się nie spodziewaliśmy. Pierwsze lata spędziłam i nawet z sukcesem na zasadzeniu kilkudziesięciu krzaków róży w miejscu najbardziej wyeksponowanym w Osadzie. Gdy kwitły, dominowały przecudnie to miejsce. Dosadzałam lawendę, jeden krzak peonii, łubin. Niezapominajki same się do nas wprowadziły. Potem zakochałam się w hortensjach, jaśminowcach, pokrzywnicy. Patrzę gdzie, która roślinka akceptuje miejsce. Czasami te moje eksperymenty oznaczają straty, ale ku mojej radości bardzo rzadko. Tej wiosny zamieszkały nowe krzaczki, które jak urosną to będą cudnie zdobiły kolejne zakamarki naszego miejsca. Posadziliśmy tez pod płotami dereń, żeby wzbogacić widoki. Oczywiście nie można się było spodziewać, że wszystko przetrwa. Konie albo owce – nie złapane na gorącym uczynku, skutecznie obgryzły to co im nie pasowało do płotu :).

W tym wszystkim od połowy kwietnia przy ciepłej pogodzie, a już z pewnością od maja zaczyna się sezon na koszenie trawy, żeby wyglądała pięknie i zachęcała naszych gości do korzystania z niej. Tam, gdzie można wygodnie wjechać traktorkiem sprawa jest dość prosta. Wystarczy raz w tygodniu skosić, co zajmuje kilka godzin. Jednak mamy wiele takich miejsc, zakamarków, gdzie traktorek nie wjedzie. Tam gdzie można idzie wykaszarka, albo ręce człowieka :). Choć na wykaszarce albo ręcznie to można by codziennie gdyby chcieć co do centymetra lub do gołej ziemi. Po pierwszych dwóch latach prób pielenia klasycznego miejskiego, czyli do czarnej ziemi poddałam się. Nie, to złe słowo. Raczej poszłam na kompromis. Zdecydowanie piękniej dla mnie prezentują się miejsca z nasadzeniami kwiatów i krzaków, w których gdzieś pomiędzy dzwoneczkami podagrycznik sobie rośnie. Oczywiście podagrycznik trzeba trzymać w ryzach bo inaczej stłumiłby większość sąsiadów. Jednak przy takim usuwaniu co większych okazów, ale nie wszystkich, dodaje naturalności temu mojemu wiejskiemu ogrodowi. I jeśli nie bardzo “przeżywamy” fakt posiadania chwastów, to nie tylko kolana i plecy mniej bolą ale pozwalamy naturze się zaskoczyć. W tym roku peonia moja tak cudnie się rozprzestrzeniła, że już mam 5 krzaczków (a kto wie czy miałaby odwagę, gdyby czuła przez skórę ziemi, że non stop ktoś coś wyszarpuje z tej ziemi). Lawenda nas polubiła, więc cieszy nie tylko oczy ale i nosy nasze. Brzozy i klony nam się wysiały – ale przecież ich nie wytniemy tylko poprzesadzamy.

Na trawniku w sadzie wiatr rozsiał stokrotki. I mój Artur zdecydował, że będzie je omijał traktorkiem. I bardzo dobrze, bo pięknie wyglądają – jak białe wyspy na zielonym oceanie. 

Tam gdzie jest najtrudniej, wysypujemy otoczenie krzaczków zrębkami, żeby ułatwić sobie życie i zamiast wiecznie pielić to cieszyć się słońcem, widokami i wąchać te wszystkie zapachy wokół z lampką wina…

Zresztą jak chcecie to sami się przekonajcie 🙂

PS. zapomniałam o malwach!!!! Im więcej tym lepiej.

Zadzwoń