W marcu wróciły żurawie okrzykując koniec zimy, która nie była jakaś dokuczliwa  w tym roku. Jednak jesień i zima były mało słoneczne i dość ponure. I każdego dnia od teraz wypatruje się słoneczka, pierwszych znaków wiosny.

A my jak weszliśmy w remont to dzięki tej łagodnej zimie mogliśmy prace kontynuować, choć nie obeszło się bez przykrych niespodzianek to jednak jest nadzieja, że skończymy do końca maja. Już spać nie mogę rozmyślając o tym jak wykończyć, jak pomalować, jak “uczłowieczyć” te wnętrza. Jednak jest to przyjemne a ja czuję się w swoim żywiole. Tym trudniejsze to zadanie, że “klient” ma budżet ograniczony, a trzeba wyczarować wnętrza pełne powietrza, sielskich klimatów i spełniające wymagania gości.

W tak zwanym międzyczasie, gdzieś w okolicach stycznia, mój ukochany namówił mnie, żebym nie czekając na mleko od naszych kóz zabrała się do nauki robienia serów z dostępnego tu na wsi od naszych sąsiadów mleka krowiego.

I tak też wyjątkowo posłuchawszy bez zastrzeżeń mojego ukochanego, zabrałam się do nauki i pierwszych prób. I co ja mogę powiedzieć? Wciągnęło mnie, zwyczajnie mnie wciągnęło. Robię sery podpuszczkowe, solone i naturalne, z dodatkami i bez. Z pozostałej serwatki robię ricottę, którą moja rodzina się zajada. Już nawet znajomi upominają się o sery :). Co mnie cieszy, buduje moja motywację i ciekawość poszukiwania innych receptur. Z tymi ostatnimi najtrudniej. Nie ma co się poddawać. Kto szuka ten i znajdzie 🙂

Zadzwoń